Powojenne historie Marka Żaka. 7 godzin pociągiem, a nieraz i więcej z Legnicy do…

Na naszym portalu Legnica.eu prezentujemy kolejny artykuł dotyczący powojennej historii miasta. Ich autor, Marek Żak, jest wnikliwym badaczem i pracownikiem naukowym Muzeum Miedzi. Jego historyczne opowieści, cieszące się popularnością wśród czytelników. W tym odcinku o tym jak podróżowało się koleją zaraz po wojnie.

Niewyobrażalny tłok, wielogodzinne opóźnienia i długie postoje w trakcie podróży, czy wołający o pomstę do nieba stan sanitarny dworców, jak i samych wagonów. Tak się podróżowało koleją zaraz po wojnie i niech zamilkną ci, którzy mają dzisiaj w zwyczaju narzekać na kilkuminutowe opóźnienie pociągu!

Franciszek Zywert, który latem 1945 r. był jednym z pasażerów pociągu kursującego na trasie Legnica-Rawicz, w swoich wspomnieniach odnotował: Zaczęła się trwająca dwa dni podróż pociągami osobowymi (...) i towarowymi prowizorycznie przystosowanymi do przewozu ludzi. Wagony były ogromnie przeładowane. Ludzie stali na stopniach, siedzieli na dachach i buforach. (...) pociągi jeździły bardzo wolno i miały długie postoje na stacjach, tak aby pasażerowie mogli trochę odpocząć, napić się wody (...).

Jak wskazują inne źródła, zarówno wspomnienia, prasa i archiwalia, historia przytoczona przez tego człowieka nie była jednostkowym przypadkiem. Mniej więcej tak właśnie wyglądało podróżowanie pociągiem w pierwszych miesiącach po drugiej wojnie światowej.

Pierwsze przewozy pasażerskie funkcjonowały w skrajnie trudnych (czytaj: pionierskich) warunkach. Skutek był więc taki, że pociągi jeździły rzadko, często raz na dobę w danym kierunku, a sam czas podróży był aż absurdalny. Najgorzej było w miesiącach zimowych. Przykładowo w grudniu 1945 r. podawano, że podróż z Legnicy do Wrocławia, trwa (...) 7 godzin, a nieraz i więcej. Trochę lepiej, bo mowa już o sporo dłuższym dystansie, sytuacja miała się z trasą prowadzącą ze stolicy Dolnego Śląska do Jeleniej Góry. W tym przypadku wystarczyło „ledwie” sześć godzin i już można było pooddychać świeżym, górskim powietrzem. A gdy w styczniu 1946 r. czas podróży skrócono do pięciu godzin, chwalono się tym na łamach dziennika „Pionier”.

Jeszcze gorzej było z dostępnością miejsc, bo ówczesna kolej cierpiała na chroniczny brak taboru. Próbowano temu zaradzić m.in. poprzez przerabianie wagonów towarowych na pasażerskie, gdzie montowane były okna, ławki, a nawet system ogrzewania. Takie rozwiązanie było bardzo popularne, a co ciekawe tzw. towosy, bo tak je potocznie określano, można było spotkać na niektórych lokalnych liniach kolejowych Dolnego Śląska jeszcze na początku lat sześćdziesiątych! Pomimo jednak takich zabiegów pociągi i tak kursowały przepełnione do granic możliwości, a widok pasażerów stojących na schodkach czy siedzących na dachach wagonów był wręcz powszechny. Niejednokrotnie zdarzały się z tego powodu wypadki. Niekiedy śmiertelne. Z kolei ci, którym jednak udało się dostać do środka wagonu również nie mogli liczyć na zbyt dobre warunki. Pasażerów witały częstokroć

powybijane szyby, dziury w podłogach, zdemolowane ustępy oraz siedzenia. Ci jednak nie byli lepsi, bo prawdziwą plagą były wówczas przypadki jazdy na gapę!

P.S. W 1947 r. podróż z Wrocławia do Legnicy zajmowała już tylko dwie i pół

Fot. Zbiory Bibliotecznego Ośrodka Informacji PKP PLK we Wrocławiu

 

 

Galeria zdjęć

powiększ zdjęcie: Powojenne historie Marka Żaka. 7 godzin pociągiem, a nieraz i więcej z Legnicy do…
powiększ zdjęcie: Powojenne historie Marka Żaka. 7 godzin pociągiem, a nieraz i więcej z Legnicy do…
powiększ zdjęcie: Powojenne historie Marka Żaka. 7 godzin pociągiem, a nieraz i więcej z Legnicy do…
Powrót na listę aktualności